Pani minister Kopacz, nie potrafiąc rozwiązać problemu lekarskich nadgodzin, powiedziała, że "lekarze żądają zbyt wiele" - pisze w DZIENNIKU publicysta Cezary Michalski.
Już to gdzieś słyszałem, praktycznie od wszystkich, choć jeszcze nigdy od PO. I dziwi mnie, że partia, która dostała władzę dzięki głosom inteligencji i klasy średniej, właśnie problem lekarskich nadgodzin przeżywa jako szokującą niespodziankę. Gdzie tu zaskoczenie? To nie tajemnica, że polscy lekarze pracowali po kilkanaście godzin bez przerwy i po 60 godzin w tygodniu. Wiedzą o tym nawet sędziowie ze Strasburga, którzy przyznali rację lekarzom w sporze z próbującym na nich oszczędzać państwem.
"Lekarze chcą za dużo" - chciałbym to raczej usłyszeć o ludziach pasożytujących na KRUS-ie, których w Polsce jest półtora miliona. Bo to nie elektorat Waldemara Pawlaka, ale 120 tysięcy polskich lekarzy zasługuje na priorytetowe potraktowanie przez Platformę. Jeśli zresztą Pawlak jest tak mądry i nowoczesny, jak na to wygląda, to i on powinien uznać za priorytet rozwiązanie problemów polskich lekarzy, nie uszczęśliwienie beneficjentów KRUS kolejną przewidzianą dla nich w tym roku waloryzacją. Przecież już dziś do ich świadczeń dokładamy wszyscy 92 proc. pieniędzy, bo z ich własnych składek pochodzi zaledwie 8 proc.
Lekarze chcą zbyt wiele, nauczyciele chcą zbyt wiele, zbyt wiele oczekują polscy przedsiębiorcy. Te zdania słyszałem od prawie wszystkich polskich polityków po roku 1989. Ale nigdy nie słyszałem od nich, że zbyt wiele - jak na dzisiejsze możliwości Polski - chcą lewi renciści albo branżowi emeryci po czterdziestce.
Podział na "Polskę liberalną" i "solidarną", w punkcie wyjścia malowniczy i porywający, skończył się niestety tak, że "Polska solidarna" to dzisiaj Polska niepracująca, nieucząca się, odmawiająca udziału w konkurencji współczesnego kapitalizmu. A jednak to o jej względy postanowiła zawalczyć PO. Tymczasem "Polska liberalna" ucząca się na kierunkach, gdzie przyjmują tylko maturzystów z przeciętną grubo powyżej czwórki, pracująca od dziecka do siedemdziesiątki, ryzykująca swój los i majątek w ostrej konkurencji zawodowej czy biznesowej, nie ma opiekunów. Nawet PO wstydzi się do niej przyznawać. A postawiona oko w oko z jej roszczeniami mówi: "chyba chcą za dużo".
Strach, że partia, która wybiera klasę średnią i inteligencję, skończy jak Unia Wolności, wynika z całkowitego nieporozumienia. Otóż UW przegrała, bo tylko deklarowała, że jest partią klasy średniej i inteligencji. W rzeczywistości była partią własnych elit. Kiedy jej liderem był Bronisław Geremek, rosła międzynarodowa sława Bronisława Geremka, ale UW do żadnej ostrej licytacji na rzecz podniesienia pensji lekarzy czy nauczycieli nie przystępowała. Wspierająca UW "Gazeta Wyborcza" zażarcie walczyła o uświadomienie Polakom ich odpowiedzialności za rozmaite historyczne zbrodnie, a nie o podniesienie pensji nauczycieli czy lekarzy. Tak więc Tusk, wybierając sobie społeczne priorytety w postaci lekarzy, nauczycieli, polskich przedsiębiorców, nie ryzykowałby, że podzieli los Geremka. Przeciwnie, miałby szansę, że takiego losu uniknie.
© Axel Springer Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone